Ogłoszenie
o zebraniu w dniu 16 listopada było wywieszone w gablocie Rady Osiedla
obok wejścia do Rastu, czyli w miejscu, które od wielu lat jest na kontakt
z mieszkańcami przeznaczone. Można by sądzić, że salka Rady koło poczty
nie jest odpowiednia na taką okoliczność. I cóż się okazało? Zainteresowanych
sprawą wyborów na radnych miejskich na tym zabraniu było 6 (słownie: sześć)
osób! Liczę oczywiście i siebie!
Żenujące! Radę Osiedla reprezentowało
7 osób (!). Ubiegających się o względy tych w sumie 13 osób było siedmiu
kandydatów!
Każdy z nich wygłosił swoja wizję ewentualnej przyszłej działalności,
ale można by rzec, adresując to do swoich konkurentów. Rychło toteż doszło
do słownych utarczek, które i tak słyszało tylko 0, 16 % wyborców - mieszkańców
osiedla, czyli 13 osób!
Na co się to miało przydać? Wzajemnych animozji w życiu politycznym i
publicznym mamy i tak po dziurki w nosie!
Nie chcę oczywiście przez takie widzenie tej sprawy powiedzieć, że nie
trzeba było tej prezentacji robić! Nie o to chodzi. Próbować trzeba!
Złośliwie można by powiedzieć tak: Drodzy kandydaci! Któregoś z Was i
tak (być może!) wybiorą, raczej przez przypadek niż z wyrachowania, czy
z rozsądku, ale macie zapewniony całkowity odpust w spełnianiu przyrzeczeń
i obietnic! To, co napisaliście w swoich ulotkach zupełnie wystarczy,
prawie nikogo więcej nic nie obchodzi, bo i tak po wyborcze roszady i
zawikłane specjalnie przepisy wyborcze prowadzą do tego, że oczy będziemy
ze zdumienia przecierać jak w końcu dowiemy się, kto nas będzie reprezentować
w tym gremium!
Jeden rozsądny wniosek, który zebrani sobie uprzytomnili był taki: takie
osiedle jak Dajtki powinno powołać swój komitet wyborczy "Dajtk",
i wybrać w prawyborach swoich dwóch najlepszych przedstawicieli do Rady
Miasta i gremialnie na nich głosować. Wtedy można mieć pewność, że wybrani
będą się poczuwali do spełnienia oczekiwań współmieszkańców a nie partii,
do której dziś należą.
|